Ta strona używa cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookies w przeglądarce.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

Zamknij X
Strona główna » Miasto i Gmina Wolbrom » Dawnych wspomnień czar » Spotkanie byłych uczniów Liceum Ogólnokształcącego w Wolbromiu z lat 1958 – 1962.
Wyszukiwarka

Dawnych wspomnień czar

Poleć znajomemu
Twoja wiadomość (kliknij tutaj):

Spotkanie byłych uczniów Liceum Ogólnokształcącego w Wolbromiu z lat 1958 – 1962.

9 czerwca br. , tuż po kwitnieniu kasztanów, zanim opadły kwiaty akacji, w restauracji „Leśna” przy ul. Skalskiej odbyło się spotkanie byłych uczniów obu klas – przedpołudniowej „A” i popołudniowej „B” Liceum Ogólnokształcącego w Wolbromiu...

 

Wtedy, przed pięćdziesięciu laty, Liceum mieściło się przy ulicy Mariackiej, tam, gdzie obecnie znajduje się Szkoła Podstawowa nr 1. Klasy licealne zlokalizowane były na II piętrze. Tam również, zanim u schyłku naszej licealnej edukacji wybudowano salę gimnastyczną, chłopcy ćwiczyli skoki przez skrzynie, przysiady, podnoszenie ciężarków, tudzież podnoszenie się na drążkach w ramach wychowania fizycznego, prowadzonego przez pana profesora Orlickiego. Dziewczęta zaś ćwiczyły wtedy pod nadzorem pani profesor Marii Szotowej, która zaszczyciła nasze spotkanie  swoją obecnością, wzbudzając podziw  znakomitą kondycją, pogodnym nastrojem i żywą pamięcią.

 

Z radością powitaliśmy państwa profesorów Barbarę i Romana Motowidlaków, którzy uczyli w obu klasach. Pani profesor Barbara Motowidlakowa (wówczas Graczykówna) uczyła w klasie „B” języka polskiego. Kiedy pani profesor Maria Białoniówna, która uczyła tego przedmiotu w klasie „A”, wyjechała do Rabki, umiejętnie, bez szkody dla „osieroconych” tuż przed maturą uczniów, przeprowadziła nas przez edukacyjne rafy szkoły średniej.

Pan profesor Roman Motowidlak uczył nas przedmiotu „przysposobienie obronne”. W powitalnym przemówieniu nie omieszkano podkreślić, że wśród nas  – być może dzięki  rozbudzonym przez niego zainteresowaniom – znaleźli się oficerowie zawodowi (jeden nawet w stopniu pułkownika) obecnie w stanie spoczynku oraz liczni oficerowie rezerwy (dziś zdjęci już z ewidencji wojskowej ze względu na wiek). Wszyscy wspominali z sympatią zajęcia, jakie pan profesor prowadził na zaimprowizowanej strzelnicy, w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się kościół i basen kąpielowy.

 

Z sympatią powitaliśmy także pana profesora Franciszka Lisowskiego z Małżonką. Tym większą sympatią, że pan profesor był przecież wychowawcą klasy „B”. Surowym, wymagającym, ale sprawiedliwym. Klasa „A” miała z nim tylko kilka lekcji „na zastępstwie”, gdy ważyła się decyzja, kto przejmie tę klasę w przedmiocie język polski.

Wychowawcą klasy „A” był pan profesor Stefan Janeczek. Niestety, jak większość innych naszych nauczycieli, zmarł przed laty. Jego opowieści o samolotach przyciągały uwagę uczniów. Ciekawie i w zrozumiały sposób prowadził zajęcia z fizyki i matematyki.                

Wspominaliśmy profesorów panią Annę Burzyńską i pana Mariana Podrazę, dzięki którym wielu z nas doświadczyło, jak bardzo potrzebna okazała się znajomość języków obcych zarówno sąsiadów z zachodu, jak i ze wschodu. Pani profesor Anna Burzyńska uczyła jeszcze czegoś, co staje się w dzisiejszym, zwariowanym i brutalnym świecie coraz rzadsze: elegancji w wysławianiu się, prawdomówności i kultury osobistej. Łączyła w sobie te cechy, za którymi dzisiaj tęsknimy i których nie potrafimy odzyskać.        

Obie klasy łączone były w jedną na pracach ręcznych (wychowanie techniczne), które prowadził pan profesor Wiktor Szota. Pamiętamy, jak chętnie przyłączał się do tych, którzy potrafili coś ciekawego wykonać i chętnie wspierał ich swoją radą. To dzięki niemu niejeden złapał bakcyla majsterkowania. Od niego wiemy jak prowadzić pilnik lub zdzierak, jakie stosować kleje, jak założyć brzeszczot piły itp. Znakomity pedagog, przy którym przez chwilę zapominaliśmy, że to profesor, a nie nasz kolega.

Wspominaliśmy też pana profesora Czesława Chowańskiego. Jego zdolności krasomówcze, znakomita dykcja i fantazja sprawiały, że słuchaliśmy go zawsze z uwagą. Niejeden uwierzył, że Chowański z „Potopu”, na  którego Kmicic ze swymi kompanami się zasadzał, to przodek naszego Chowańskiego. Jego kozacka uroda czyniła prawdopodobną tę historię.  Każde z nas pamięta też organizowane przez niego wycieczki na skraj lasu „miejskiego” i opowieści  o okresie morza jurajskiego oraz morenach w okresie zlodowaceń w tym konkretnym miejscu.

Pan profesor Haber uczył nas historii Polski i powszechnej. Uczył pięknie, z dużą dozą emocji. Pamiętamy, gdy ruszał z kijkiem w stronę mapy by pokazać szlak podbojów Aleksandra Wielkiego lub usytuowanie wojsk krzyżackich i polskich pod Grunwaldem. Chętnie dawał się wciągnąć w zaciekłe dyskusje, co nie raz wykorzystywaliśmy, aby uniknąć pytania z przerobionego materiału. Rzymska uroda profesora, jego śniada cera i kędzierzawa fryzura sprawiały, że wyobrażaliśmy go sobie jak przemawia na Forum Romanum lub w Kwirynale albo prowadzi legion gdzieś po bezdrożach Galii.         

Matematyki uczyła nas pani profesor Gierymska oraz jej niezwykle dostojny mąż, pan profesor Drozd Gierymski, prekursor uruchomienia szkolnictwa średniego w Wolbromiu. Oboje to wspaniałe, niezłomne postaci. Na ich grobie , staraniem  uczniów i współpracowników widnieje tabliczka z interesująca inskrypcją. Warto pójść na cmentarz wolbromski i pochylić się nad ich mogiłą.

Profesor Jaskólski pomimo pozornej surowości był niezłym kawalarzem. Do dzisiaj niejeden zapamiętał, że kilo pierza i kilo ołowiu ważą tyle samo, że masa atomowa tlenu 16 nie ulegnie w zadaniu z treścią żadnej zmianie, że wody do kwasu się nie leje, a także kiedy zabarwia się papierek lakmusowy na różowo.      

Nie sposób zapomnieć lekcji biologii i nauki o człowieku. Prowadziła je pani profesor Władysława Franczakówna. Nieraz uczniowie doprowadzali ją swoimi pytaniami do rumieńców na twarzy. Potrafiła jednak przywołać nas do porządku, a jej opowieści o pantofelkach i innych jednokomórkowcach przywracały normalny tok lekcji

Bardzo krótko uczyła nas rosyjskiego pani profesor Neuweiser, wysoka, dobrze zbudowana blondynka mówiąca ze wschodnim akcentem. Akcent (udarienie) to był jej konik. Dążyła do tego, aby „Słowo o pułku Igora” wszyscy czytali z akcentem. Dlatego tylko ten utwór przerabialiśmy podczas jej lekcji.

Niezwykle interesującą postacią był nasz dyrektor – profesor Wacław Chwastek. Z klasą „A” prowadził niewiele lekcji geografii, przed południem był bowiem zajęty sprawowaniem swojej funkcji. Dlatego chyba zapamiętałem go z tego, iż miał zwyczaj podczas odpytywania z przerobionego materiału zamyślać się tak głęboko, iż uczniowie powtarzali to, co relacjonowali po kilka razy, jak katarynka, byleby się nie zatrzymać, gdyż wtedy pan dyrektor wyrwany z zamyślenia ciszą surowo spoglądał na delikwenta i pytał: „Co? Nie nauczyłe(a)ś się?”. Pan dyrektor Chwastek wspominany jest jako dobry, wyrozumiały człowiek i dobry organizator. Zawsze chętnie wysłuchał ucznia i starał się mu pomóc. Męska część klasy „A” miała z nim tylko raz poważny problem, kiedy „zdezerterowała” z przysposobienia wojskowego w pewien piękny, wiosenny dzień. Staliśmy w szeregu w gabinecie pana dyrektora, który zażądał ujawnienia przywódcy. W końcu „przywódca”, z powodu koneksji najmniej narażony na represje, ujawnił się sam... Oczywiście przywódcą nie był wcale. Takie decyzje, jak wagary, podejmuje się spontanicznie. Jednak pan dyrektor przyjął tę „ofiarę” i zakończył „represje”, przeprowadzając rozmowę profilaktyczną z rodzicem delikwenta. Nie tak dawno dowiedziałem się od jednego z kolegów, że kiedy miał poważne kłopoty ze strony ówczesnych służb specjalnych, to właśnie pan dyrektor W. Chwastek odważnie stanął w jego obronie i pomógł mu później zdać maturę w innej szkole.

W tamtych czasach, w czasie popaździernikowej odwilży 1956 roku, w Liceum przywrócono nauczanie religii. Lekcje prowadził ksiądz proboszcz kanonik Sufajda. Potem bodajże ksiądz Papier lub ksiądz Krzykawski. Niestety. Nie trwało to długo. Wkrótce władze zastąpiły religię propedeutyką filozofii, a nauczanie religii przeniosło się do kościoła p.w. św. Katarzyny, czy też do drewnianego kościółka przy ul. Mariackiej.

Nie obyło się bez chwili zadumy nad tymi koleżankami i kolegami, którzy odeszli na zawsze. Do wieczności. Z klasy „B”  zmarło 9 osób, z klasy „A”  - 7.  Wierzymy, że żyją wśród nas i cieszyli się tym niezwykłym, niepowtarzalnym spotkaniem nas wszystkich. Zważywszy, że tylu nas ubyło, a klasy liczyły przed maturą nie więcej jak 30 – 35 osób,  frekwencja na spotkaniu była znakomita. Z klasy „B” przybyło  13 osób, z klasy „A” więcej, bo aż 18 osób. Dawne antagonizmy jakie dzieliły tych „z fabryki” i „tych ze wsi” (klasa A) oraz tych „z miasta”, wygasły, aczkolwiek pewien dystans pozostał, co dało się zauważyć na początku imprezy. Na szczęście zniknął, kiedy po kilku toastach i smakowitym jedzeniu włączono muzykę. Tańce, w miłej atmosferze, trwały do północy.

Odnowiono kontakty, zrobiono zdjęcia, które teraz krążą pomiędzy uczestnikami. Nie ma chyba tych, którzy byliby niezadowoleni ze spotkania. Ci, którzy nie przybyli na nie, mieli istotne powody, najczęściej zdrowotne. Niektórzy przeżywają śmierć bliskich. Inni „utonęli”  w domowych zajęciach i jako domatorzy nie mają chęci opuszczać miejsca swego zamieszkania. Bardzo nieliczni uważają, że takie spotkania nie mają sensu.

Organizatorzy: pani Barbara Luksowa z d. Karbowska i Edward Pietrus uczynili doprawdy wszystko, aby spotkanie należało do udanych. Zauważono też, że i obsługa restauracji „Leśna” była znakomita i zasługująca na uznanie, a dania wyśmienite.

Teraz tylko będziemy czekać na kogoś, kto odważy się zorganizować następny zjazd absolwentów Liceum z przełomu lat 50-tych i 60-tych. W świecie, w którym pełno jest nienawiści, braku zrozumienia, obojętności i dążeń nieetycznych,  takimi spotkaniami powinniśmy dawać świadectwo, że jeszcze żyjemy, jeszcze jesteśmy potrzebni nie tylko naszym bliskim, że nasze związki międzyludzkie nie rozleciały się jak domek z kart.  Właśnie teraz, gdy żadne z nas już niczego od nikogo nie potrzebuje, nie zamierza  z nikim ścigać się w dążeniu do sukcesu, nie interesuje nas kto kim jest i co może, a jedynie jakim jest człowiekiem, takie spotkania mają sens i są przykładem dla młodych pokoleń. Nie dlatego zatem spotkaliśmy się , że ktoś z nas jest inżynierem, lekarzem, oficerem, prawnikiem, samorządowcem, gospodynią domową, nauczycielem oraz byśmy się dowiedzieli jak ta przygoda rozpoczęta na maturze rozwija się teraz, gdy nasze ścieżki zbliżają się stopniowo do kresu. Profesja i osiągnięcia są tutaj drugorzędne. Najważniejsze jest, abyśmy byli razem i cieszyli się swoja obecnością, dzielili swoje radości i troski, wspominali najcudowniejsze lata naszej młodości.     I jeśli tej lub owemu z zebranych zapłonęło znowu światło w oczach, gdy choć na chwilę wygładziły się zmarszczki, zaróżowiły policzki,  a uśmiech rozjaśnił twarz, to takie spotkanie miało sens. I będzie miało w przyszłości. Zanim post molestam senectutem nos habebit humus.

Edward Pietrus

 

Oceń nasze strony

Aktualna ocena: 3 (Ocen: 2)

Sesja rady miejskiej

Relacja Sesji Rady Miejskiej online

Wydarzenia

Kategoria

Dodaj wydarzenie

Newsletter

Newsletter

Aby otrzymywać najnowsze aktualności, wpisz poniżej swój adres e-mail:



Losowy film

DK wolbrom
Wymiana kotłów węglowych 1
Wymiana kotłów węglowych 2
Warta
zostań żołnierzem LGD WFOS Kraków modernizacja szkół Basen Mapa Zagrożeń strefa budowa kanalizacji budowa kanalizacji wolbrom Ekopartnerzy







Wolbrom.pl na Facebooku